Rewersy. Spotkania przy pracy
Z Jankiem Simonem rozmawia Zofia Małysa-Janczy i Aleksandra Koperda. Zdjęcia: Katarzyna Łukomska-Ładczuk (ŁAD Studio)
W liceum chodziłeś do klasy o profilu matematycznym, studiowałeś psychologię i socjologię, by ostatecznie zająć się sztuką. Wydaje się, że to niestandardowa droga.
Tak, od dziecka miałem komputer i bardzo szybko dostęp do Internetu, jako że mój tata pracował na Akademii Górniczo Hutniczej w Krakowie, która była wtedy jego operatorem w Polsce. Pod koniec liceum zaliczyłem jednak „zwrot humanistyczny” i poszedłem na psychologię, a później na drugi kierunek - socjologię. Ostatecznie ani tego, ani tego nie skończyłem, bo w pewnym momencie zająłem się robieniem wizualizacji na imprezy techno i pracą nad stronami internetowymi, co bardzo mnie wciągnęło. W tamtym czasie inspirowało mnie czasopismo z San Francisco, Mondo 2000. Połączenie technologii, muzyki elektronicznej, psychodelików i progresywnego myślenia o polityce. Od czasu do czasu ktoś przywiózł je z Anglii i czytałem je z wypiekami na twarzy. Informacje nie przepływały wtedy tak łatwo jak teraz. Tak samo było ze sztuką, żeby zobaczyć aktualną sztukę współczesną trzeba było pojechać do Berlina czy Londynu. W Polsce obieg sztuki wydawał się być zacementowany. Było kilkanaście instytucji, które w kółko pokazywały tych samych dwudziestu artystów pokolenia sztuki krytycznej.
Janek Simon, bez tytułu, 2015, wydruk 3D z PLA i PET, 130 x 110 cm, kolekcja Fundacji Sztuki Polskiej ING
I wtedy właśnie w 2002 roku w Krakowie pojawił się festiwal Novart.pl, na którym pokazałeś swoją pracę Carpet Invaders, grę komputerową, której planszą był wyświetlany na podłodze obraz dywanu.
Festiwal zorganizowały młode osoby, jak obecna ministra kultury Hanna Wróblewska czy wieloletni dyrektor Muzeum Sztuki w Łodzi Jarek Suchan. Postanowili zrobić open call, na który każdy będzie mógł zgłosić swoją pracę. Mieli nadzieję, że uda się wprowadzić na rynek nowych artystów. Wysłałem swój projekt, który był pierwszą pracą, jaką zrobiłem w kontekście sztuki.
Ten debiut był spektakularnym sukcesem. Posypały się propozycje. Jak to na ciebie podziałało, łatwo było pójść dalej?
Ta praca powstała po moim powrocie z półrocznego pobytu w Londynie, gdzie wciągnął mnie świat kultury techno i cyberalternatywy. Była ona czymś zupełnie innym niż to, co robili wtedy inni polscy artyści. Nie studiowałem na ASP, byłem z zupełnie innego świata. Praca się spodobała i zaczęto mnie zapraszać na inne wystawy. Pierwsza odezwała się do mnie Monika Szewczyk z Galerii Arsenał, mój dobry duch. Początkowo nie było mi łatwo, bo studiując pięć lat na akademii, próbuje się różnych rzeczy, wypracowuje się warsztat. Ja w zasadzie umiałem robić jedynie jakieś animacje z kodu czy pisać proste programy, ale nie stał za tym żaden proces. Zacząłem wymyślać rzeczy, które raz udawały się lepiej, raz gorzej. Pierwszych parę lat było dla mnie dość trudne. Potem zdałem sobie sprawę, że ten warsztat, tak naprawdę nie jest mi za bardzo potrzebny. Brak wykształcenia kierunkowego w niczym mi nie przeszkodził, a z czasem wypracowałem swój własny warsztat. Najważniejszym źródłem informacji był dla mnie wtedy Internet. Nie wykorzystywałem go w swoich pracach bezpośrednio, ale był on warunkiem koniecznym do mojej praktyki, bez zdobywanej tam wiedzy, nigdy nie byłbym w stanie się niektórych rzeczy nauczyć. Choć po 20 latach pracy stwierdzam, że jednak kilku umiejętności mi brakuje. Na przykład nie umiem wyrzeźbić realistycznego ludzkiego ciała z gliny. A w sumie to by mi się czasem przydało.
Jak pojawił się pomysł, żeby samemu stworzyć drukarkę 3D w czasach, kiedy takie narzędzie, a zwłaszcza jako medium artystyczne, było całkiem niszowe?
Od początku lat dwutysięcznych, śledziłem w internecie scenę, w zasadzie subkulturę open hardware, zajmującą się samodzielnym budowaniem różnych urządzeń, robotów, itp.
Znajdowałem sporo informacji na temat pojawiających się innowacji technologicznych. Wszystko udostępniono tam na licencjach open source, co pozwalało na wykorzystywanie także w komercyjnych projektach. W pewnym momencie pojawiła się technologia druku 3D, była jednak opatentowana, bardzo droga i niedostępna, choć tak naprawdę drukarka 3D to super proste urządzenie. Kiedy patent wygasł, naukowiec i aktywista technologiczny Adrian Bowyer skonstruował pierwszą drukarkę DIY, którą można było zmontować samemu za mniej więcej 300 euro. Oczywiście było to bardzo toporne i nie za dobrze działające urządzenie, ale udało mi się je zbudować i przy jego pomocy w 2011 roku zrobiłem wystawę Produkcja Rzeczy w Domu w CSW Zamku Ujazdowskim. Drukarka dawała możliwości, których wcześniej nie było. Urządzenie wielkości mikrofalówki, które nie emituje niemal żadnych zanieczyszczeń i nie zużywa za dużo prądu, pozwalało tworzyć fizyczne obiekty. Od tamtego czasu ta technologia ekstremalnie się rozwinęła. Choć nadal trzeba trochę poeksperymentować, żeby dojść do czegoś, co nie wygląda tandetnie. Długo szukałem materiałów, które najlepiej się sprawdzą.
Prace, które powstają w ten sposób są wykonane z biodegradowalnych materiałów, czy ten aspekt był dla ciebie ważny?
Na początku nie był to ważny temat, nie poruszałem w pracach kwestii kryzysu klimatycznego czy ekologii. Ważniejsza, jeżeli chodzi o impakt środowiskowy, jest moim zdaniem ilość energii, którą zużywa się podczas pracy. W porównaniu z innymi procesami rzeźbiarskimi, czy odlewami w przypadku wydruków 3D generuje się też mniej odpadów.
Wydrukowana w 3D jest też twoja praca z kolekcji Fundacji Sztuki Polskiej ING, kolorowy relief ponownie inspirowany tkaninami.
Można powiedzieć, że mam życiowy związek z dywanami. Kolekcjonował je mój dziadek. To upodobanie przejawiał i tata. Pierwsza praca Carpet Invaders była inspirowana dywanem, który wisiał na jednej ze ścian w moim domu rodzinnym. Co ciekawe, kiedy mieszkałem w Londynie przypadkiem pracowałem w galerii, która sprzedawała antyczne dywany. W pracę z kolekcji, inspirowaną ornamentalnymi dywanami jest wpleciony mój życiorys, poszczególne elementy symbolizują pewne istotne zdarzenia. W różnych kulturach dywany często są sposobem na zapisywanie historii, jakiejś opowieści. Każdy widoczny na nich element ma jakieś znaczenie. Nie pojawiają się tylko po to, żeby było ładnie. Można powiedzieć, że druk 3D przypomina tkanie, obiekt w przestrzeni powstaje z plastikowej nitki. Ciekawe jest i to, że pierwszy komputer tak naprawdę wyewoluował z maszyny tkackiej. Obraz na ekranie zapisuje się w postaci punktów, tak jak na dywanie.
Od czasu tej pracy moja praktyka bardzo się zmieniła. Wcześniej robiłem dużo więcej mniejszych rzeczy, pojedynczych obiektów. Teraz przestawiłem się na pracę w długich seriach, tworzonych przez kilka lat. Jak np. rzeźby Meta Folklor. To dla mnie dobry sposób na pracę, koncentrować się na jednej czy dwóch seriach na raz. Rozwijać coś, nie tylko przez pomysły, ale i przez proces. To jest oczywiście pewien przywilej. Kiedy jest się młodym artystą, praktyka pracy często wygląda tak, że żeby przetrwać trzeba robić sporo małych rzeczy, brać udział w wielu niewielkich projektach. Choć wiadomo, że trochę trzeba umieć nawigować, wiedzieć w jakim kierunku chce się iść. Wtedy jest większa szansa, że tak się stanie.
Różnorodność kultur i podróże są źródłem inspiracji dla wielu twoich prac. Wielokrotnie podkreślałeś, że mocno wpłynęła na ciebie pierwsza, studencka wyprawa do Indii. Jaki temat zgłębiasz ostatnio?
Od jakiegoś czasu wspólnie z Maxem Cegielskim intensywnie eksplorujemy historię współpracy pomiędzy Polską a krajami globalnego Południa w czasach PRL-u. W szczecińskim TRAFO otworzyliśmy niedawno wystawę One Man Does Not Rule a Nation, do której punktem wyjścia był pomnik pierwszego prezydenta Ghany Kwame Nkrumaha, projektu Aliny Ślesińskiej postawiony pod Akrą. Niestety po ośmiu miesiącach podczas puczu wojskowego dążącego do obalenia prezydenta został on zburzony. Pojechaliśmy tam z Maxem i okazuje się, że cały ten teren, mała architektura wokół nieistniejącego pomnika są nietknięte, wygląda jak na zdjęciach z jego odsłonięcia w 1965 roku. Powstała fantomowa dziura, to wydało się nam ciekawe i tak powstała wystawa.
Spotykamy się w twojej pracowni w centrum Warszawy. Sporo tu narzędzi pracy, niewiele natomiast przedmiotów osobistych. Czy ważne jest dla ciebie to, czym się otaczasz?
Dosyć ważne, tak. Mam tendencję do gromadzenia rzeczy. Sporo przywożę z podróży, np. tkaniny. Ostatnio zacząłem kupować cepeliowskie pasiaki i w sumie mam też trochę dywanów. W tym jeden z domu rodzinnego.
Pracownię mam od niedawna i rzadko tu bywam. Kiedy mieszkałem w Krakowie zawsze miałem osobne miejsce do pracy. Z kolei w Warszawie pracowałem w domu w jednym z pokoi. Wcześniej mieszkałem w miejscu, gdzie nikomu nie przeszkadzało, że czasem odpalę w nocy piłę. Choć od jakiegoś czasu staram się wstawać rano i pracować w ciągu dnia.
Od czego zaczynasz pracę nad nowym dziełem?
Każda praca zawsze zaczyna się na poziomie researchu, szukania czegoś. Inspiracją są często książki, stare magazyny, spacer po mieście. Kiedy pomysł zaczyna się materializować, siadam do komputera. Zapisywanie pomysłów to jest podstawowa rzecz.
Nie używam szkicownika. Wszystko planuję w komputerze.
Czy są różnice między procesem powstawania obiektów dziś, a na samym początku?
Na pewno rozrósł mi się warsztat. Mam coraz więcej, urządzeń i swobodę ich obsługiwania. Więcej wiem. Wcześniej sporo się uczyłem. Moje prace nie zawsze były idealnie wykonane. Coś się psuło, przestawało działać.
Czy praca daje ci przyjemność?
Podstawowa kwestia jest taka, że chcę robić rzeczy, które naprawdę chce mi się robić.
Choć czasami jest to czasochłonny proces. Przychodzi taki moment, że trzeba się zmusić, żeby coś skończyć. Na wykonanie pracy, która jest w kolekcji Fundacji potrzebne było mnóstwo czasu. Najbardziej stresujące jest zawsze kończenie, bo wtedy konfrontujesz się z tym, co powstało. Początkowo masz jakieś wyobrażenia, a czasem okazuje się, że to jednak nie jest to. Że coś jest nierówne, że gdzieś widać klej, że kolory dobrze wyglądały na komputerze, a w realu już nie.
Rewersy to cykl rozmów z artystkami i artystami, których prace stanowią część kolekcji Fundacji Sztuki Polskiej ING, a także wystawa w galerii Podgląd, na której znajdują się obiekty pochodzące z ich pracowni.