Rewersy. Spotkania przy pracy
Z Różą Litwą rozmawia Zofia Małysa-Janczy i Aleksandra Koperda. Zdjęcia: Katarzyna Łukomska-Ładczuk (ŁAD Studio)
Stosowane przez Ciebie media to malarstwo, rysunek i ceramika. Korzystanie z narzędzi pracy typowych dla tych dyscyplin byłoby niemożliwe, gdyby nie podstawowe narzędzie pracy artystki, jakim jest ciało. Jego kruchość to jeden z motywów charakterystycznych dla Twojej twórczości.
Wiele rzeczy, które robiłam w przeszłości, wynikało z kruchości mojego ciała, to mój czuły punkt. Teraz ono trochę się wzmocniło, ale jego ograniczenia wciąż determinują kwestie takie jak wielkość realizowanych przeze mnie dzieł czy tryb pracy. W pewnym momencie malowanie dużych prac było dla mnie całkiem niemożliwe ze względu na problemy z kręgosłupem, teraz jest już łatwiej. Moje wczesne prace, małe formaty tworzone na papierze, rzeczywiście były mocno podyktowane tymi ograniczeniami, ale okazuje się, że można je także przekraczać albo w jakiś sposób wykorzystywać. Nie chcę romantyzować swoich doświadczeń, ale czasami takie sytuacje mogą być dobrym punktem wyjścia do pracy twórczej.
Pracuję w domu, żeby w razie czego móc się położyć. Mam też w pracowni zestaw do ćwiczeń. Największy kryzys zdrowotny miałam na studiach, dojście do formy zajęło mi kilka lat. Teraz jestem siłaczką.
Róża Litwa, bez tytułu, 2008, olej, płótno, 50 x 40 cm, kolekcja Fundacji Sztuki Polskiej ING
Problemy z kręgosłupem miała też Frida Kahlo. Patrzysz na jej sztukę przez pryzmat pewnych podobieństw?
Nie myślałam o twórczości Fridy w ten sposób, dopóki nie obejrzałam filmu poświęconego jej życiu. Są między nami też inne podobieństwa. Podobnie jak Frida bardzo wcześnie podjęłam decyzję o wyborze ścieżki artystycznej. Miałam siedem lat.
Jak to się stało?
Od zawsze kochałam tworzyć i nie wyobrażałam sobie, że mogłabym robić coś innego. Od dziecka uwielbiałam babrać się w farbach, coś lepić. To było źródło mojej wielkiej przyjemności, inaczej niż teraz, kiedy praca bywa uciążliwa.
Prace z kolekcji Fundacji Sztuki Polskiej ING stworzyłaś w 2008 roku w ramach dyplomu na Wydziale Malarstwa Warszawskiej ASP. Jak postrzegasz je po latach?
Mam do nich dobry stosunek, były bardzo szczere i ta szczerość w nich została. Te prace powstawały w momencie kryzysowym i były wyrazem tego, co wtedy przeżywałam. Są śladem po tych doświadczeniach.
Punktem wyjścia do tych prac było Twoje własne ciało. Z czasem pojawiają się kolejne ciała. Najczęściej ukazujesz je schematycznie, na pierwszy rzut oka wydają się anonimowe. Charakterystyczny jest brak twarzy, zamiast niej może pojawić się jednolita plama, rozmycie czy kwiat. Jaki jest status tych figuratywnych form?
Różnie to bywa. Te ciała są takim klockiem, z którego składam. Zazwyczaj wiem, o czym chcę namalować obraz albo zrobić wystawę. Anonimowe ciała bez konkretnych rysów twarzy mają opowiadać historię, ale nie chcę, żeby to była jakaś konkretna historia o konkretnej osobie. Chciałabym, żeby każdy mógł się w niej przejrzeć i znaleźć tam siebie.
Był taki okres, dosyć długi, że odeszłam od siebie. Stwierdziłam, że opowiedziałam już historię o sobie, mojego bólu kręgosłupa, nieposkładania z moim własnym ciałem. To była ważna historia w moim życiu, ale już ją opowiedziałam. Potem chciałam opowiadać kolejne historie. Pojawił się tłum i człowiek w kontekście społecznym. Pracowałam nad tym tematem parę lat. Tłum ma swoją własną dynamikę, rządzi się swoimi prawami. Uważam, że to bardzo wpływa na jednostkę, choć często nie jesteśmy tego świadomi. Dzieje się to na poziomie mikrozmian, które zachodzą jedna po drugiej. I nagle znajdujemy się w innej rzeczywistości. Pisze o tym między innymi Michel Houellebecq w Uległości. Przez wiele lat badałam mechanizmy tłumu, powstawały wtedy rytmiczne prace przypominające dywany, tkaniny bazujące na deseniach z ludzi pozbawionych wszelkich cech indywidualnych.
Motyw kręgosłupa powrócił do mnie po latach, również w szerszym kontekście. Kulturowo nadajemy kręgosłupowi duże znaczenie. Pracując nad zbliżającą się wystawą, Ślad ślimaka w galerii Monopol, dużo myślę o tematach takich jak kręgosłup moralny czy stabilność związana z posiadaniem kręgosłupa. Interesuje mnie lawirowanie między twardym a miękkim.
Lektury często są punktem odniesienia dla Twoich prac?
Dużo czytam, najbardziej ze wszystkich sztuk kocham literaturę. Wystawa, o której wspomniałam, krąży wokół tematu rodziny jako najmniejszej komórki społecznej. Wychowywałam się w układzie mama i trójka dzieci, bardzo chciałam opowiedzieć tę historię. Oczywiście to tylko punkt wyjścia. Pracując lubię dobierać sobie książki, które jakoś na mnie podziałają. Teraz czytam cykl opowiadań Lucii Berlin Instrukcja dla pań sprzątających i Słabszych Singrid Nunez. Obie poruszają temat balansowania pomiędzy słabością a stawaniem się silnym. Rzeczywistość wymaga od nas ciągłego wzmacniania się, bycia bohaterami, a to często się nie udaje. Poruszyła mnie też ostatnio książka Bezmatek Miry Marcinów.
Książek w formie audiobooków słucham często w trakcie pracy. Co roku w styczniu zaczynam cykl Ziemiomorze Ursuli Le Guin. Uwielbiam ten rytuał, uspakaja mnie w trakcie pracy. Są momenty, że muszę siedzieć w ciszy i myśleć, ale więcej jest tych, kiedy po prostu żmudnie pracuję. Lekkość, którą widać w pracach, jest efektem wielu prób. Czasami jest to piętnasta wersja danej pracy. Powtarzam i powtarzam. To monotonny proces, ale te pośrednie etapy są mi potrzebne, dzięki nim widzę, jak działają różne rozwiązania. Pracując w ten sposób mogę odsłuchiwać Ziemiomorze w nieskończoność.
Prace z dyplomu również powstawały na zasadzie kolejnych prób, aż do wersji ostatecznej?
Czasami wychodzi od razu, ale bardzo rzadko. Innymi prawami rządzi się płótno, innymi papier. Na płótnie można ścierać i zaczynać od nowa. Nie przypominam sobie dokładnie jak było z tymi pracami, to było dawno. Ale pamiętam, że długo walczyłam nad pracą na płótnie. Początkowo było tam jakieś tło.
Kiedy uznajesz daną wersję za finalną?
Po prostu wiem, kiedy jest koniec. Podejrzewam, że tylko ja widzę te drobne różnice, ale gdybym nie była tak wytrwała wobec procesu twórczego to efekt nie byłby taki sam, prace nie działałyby tak na ludzi. Jeśli działają, to między innymi dlatego, że zadbałam, aby każda plama była w odpowiednim miejscu.
W ostatnim czasie zaczęłaś tworzyć też ceramikę.
Odczułam taką potrzebę, ceramika wydała mi się ciekawa i stosunkowo łatwa. Czuję, że chciałabym wiele rzeczy robić manualnie, ale nie jestem w stanie. Wiem na przykład, że nigdy nie będę w stanie stanąć z dłutem i rzeźbić w kamieniu mimo tego, że bym chciała. To się po prostu nie wydarzy. Ceramikę tworzę intuicyjnie, choć pamiętam podstawy technologii z czasów liceum plastycznego. Kiedy zaczęłam lepić pierwsze ludziki z gliny poczułam się znów jak to siedmioletnie dziecko, które postanowiło, że zostanie malarką, tylko tym razem uznałam, że chcę zostać rzeźbiarką. W przypadku malarstwa to wspaniałe uczucie się zatraciło, z gliną wciąż trwa. Nie wiem, na jakiej zasadzie działa ten materiał, nie rozumiem go, więc mam po prostu fun, że coś lepię, coś się dzieje. Podobnie jest ze szkliwieniem, którego efektu końcowego nie jestem w stanie przewidzieć. W tym procesie jest dużo niepewności, więc to świetna zabawa.
Rzeźbiarze mówią czasem, że najlepsze rzeźby robią malarze, bo nie myślą o ograniczeniach materii. Wracając do kwestii materialności, jako swoje ulubione podłoże wskazujesz papier, ze względu na jego afiliacje ze skórą. Glina to z kolei ciało.
Papier jest jak skóra, na której robi się dużo siniaków, zadrapań. Glina to konkret, jest trójwymiarowa niczym ciało. Materiał ten pojawia się zresztą w wielu mitach dotyczących stworzenia człowieka. Praca z gliną, podobnie jak z ziemią, przyczynia się ponoć do wytwarzania hormonu szczęścia. Działa uspokajająco. Praca z gliną jest też po prostu miła dla ciała.
Twoja pracownia wydzielona jest w przestrzeni mieszkania, czy zawsze pracowałaś w domu?
W zasadzie zawsze tak było, choć podejmowałam próby posiadania pracowni poza domem. Zawsze kończyło się to w taki sam sposób. Wyprowadzałam z pracowni pojedyncze tubki farby, by ostatecznie na kawałku domowego stołu kuchennego realizować prace.
Lubię tworzyć w domu, jest mi tu dobrze. Bywa, że w międzyczasie robię pranie albo coś związanego z moją drugą pracą w biurze architektonicznym. Ze sztuki trudno jest wyżyć albo wziąć na przykład kredyt. Banki nie rozpoznają artystów jako podmiot gospodarczy. Artyści nie mają ubezpieczenia zdrowotnego, składek emerytalnych, nie są traktowani jak ludzie. Nie uważam, żeby artyści byli wyjątkowi, ale na pewno nie są gorsi. Państwo inwestuje pieniądze w edukację artystyczną, a po akademii traktuje twórców w sposób, którego nie rozumiem.
Jaki jest twój rytm pracy?
Wstaję rano i po śniadaniu idę do pracowni. Generalnie lubię pracować. Pracuję, ile mi starczy sił. Jeśli do 14 nie zrobię najważniejszych rzeczy to wiem, że później już to się nie uda. Pracuję głównie przy biurku, czasem też na ziemi. Stałym punktem jest słuchanie w trakcie pracy książek.
Tworzysz szkice do prac?
Tak, szkice powstają, ale często są modyfikowane w trakcie pracy. Najczęściej najpierw rysuję ołówkiem, żeby wiedzieć, do czego dążę i żeby się tego nauczyć. Później to jest już gest.
Zaczynając pracę coś sobie ustalam, w trakcie to się zmienia, bo rzeczywistość jest z reguły zupełnie inna niż moje założenia. Często orientuję się, że nie potrafię namalować tego, co bym chciała. Ale biorę się w garść i postanawiam, że spróbuję jeszcze raz.
W pracowni znajduje się sporo zeszytów i karteczek z zapiskami.
Lubię pisać, żeby poukładać sobie różne rzeczy w głowie. Na karteczkach zapisuję pomysły, które wieszam później nad biurkiem.
Które etapy pracy sprawiają Ci największą przyjemność?
Jak w końcu praca wychodzi. Po niekończących się próbach, kiedy zobaczę tę konkretną plamę i już wiem, w którym kierunku iść. Praca artystki jest jak każda inna, czasem coś się udaje, czasem nie. Bywa, że człowiek nawet nie wie, dlaczego akurat teraz się udało, i to jest właśnie fascynujące. Najprawdopodobniej trzeba było przejść przez te wszystkie etapy, żeby w końcu się udało.
Mieszkasz i pracujesz w Brwinowie pod Warszawą. Na ile bliskość stolicy jest dla Ciebie ważna w kontekście centralizacji środowiska artystycznego?
Trzymam się na uboczu świata sztuki. Czasem wybiorę się na wernisaż kogoś bliskiego, ale nie żyję tym światem, nie interesują mnie koterie ani układy towarzyskie. Ważna jest dla mnie sztuka. Chcę ją robić, oglądać i czerpać z tego przyjemność. Mam drugą pracę, więc nie jestem zależna od świata sztuki. Daje mi to wolność i przekonanie, że mogę wykonywać wiele różnych prac, nie muszę być malarką.
Rewersy to cykl rozmów z artystkami i artystami, których prace stanowią część kolekcji Fundacji Sztuki Polskiej ING, a także wystawa w galerii Podgląd, na której znajdują się obiekty pochodzące z ich pracowni.